Przed momentem zdałam sobie sprawę, że postanowienia noworoczne to taki papierek lakmusowy satysfakcji z własnego życia. Jeśli coś mi się w nim nie podoba, próbuję to zmienić właśnie postanowieniami. Raz do roku robię inwentaryzację i ustawiam sobie cele. Mierzalne i konkretne, osiągalne i pozytywne. Zgodnie ze sztuką ;)
Nie jest to proste, wiadomo, bo zmiana nawyków wymaga nie tylko silnej woli, ale także czasu i konsekwencji. Z reguły udaje mi się tylko kilka tematów ogarnąć, a większość zadań przeskakuje z roku na rok, z listy na listę, aż w którymś roku znikają, przestają się pojawiać, bo chyba zdaję sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, więc po cholerę się dołować niezrealizowanym zadaniem. Odpuszczam. Inne wskakują na to miejsce.
Wydaje mi się więc, że zamiast wymyślać i formułować postanowienia dużo ciekawiej jest je obserwować na przestrzeni kilku lat i analizować, co z nich wynika. Jaka prawda o mnie samej się w nich pojawia.
Pozornie z innej beczki: spotkałam się wczoraj z dawno niewidzianą koleżanką z treningów krav maga. Na jej pytanie, co u mnie, odpowiedziałam szczerze i konkretnie, że wszystko w porządku. Bo realnie mam wrażenie, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Opowiedziałam jej o swoim narzeczonym (tak, naprawdę dawnośmy się nie widziały), o swojej rozszerzonej rodzinie, o sportach, z których zrezygnowałam i o tych, które sobie właśnie wypracowuję. O pracy, coraz ciekawszej i bardziej angażującej i o innych swoich pomysłach na życie i rozwój własny. O książce, która nadal na tapecie. I o planach zawodowo-osobistych.
Na koniec dodałam, że właściwie jest tylko jeden wymiar, w którym trochę walczę ze sobą - to niemożność schudnięcia. Tarczyca to dziwka, wiadomo, a bieganie mi pomaga niestety tylko o tyle, o ile trenuję 3 razy w tygodniu. Wtedy waga stoi w miejscu. A w każdej innej konstelacji treningowej waga idzie w górę. Badania niewiele wyjaśniają, raczej pokazują niemalże idealnie zdrową laskę o ładnych wynikach, jednak chcę ponownie sprawdzić rozmaite hormony, może we wrześniu coś przeoczyłam. Mam różne teorie na temat stresu (kortyzol badałam, warto powtórzyć, bo ciężko go dobrze złapać), na temat snu i na temat diety, która wprawdzie wydaje się być bardzo zdrowa, poza drobnymi słodyczowymi wpadkami, ale najwyraźniej jest niewystarczająco sensowna, skoro dwa lata temu na podobnej diecie chudłam, a teraz tyję.
No więc właśnie, wracając do postanowień, mam tylko jedno: schudnąć te 5 kg, które przytyłam, od kiedy zmieniłam pracę.
I całą masę postanowień pobocznych, które z tego głównego celu wynikają:
- biegać średnio dwa razy w tygodniu, a najlepiej trzy.
- wymyślić jakiś inny sport na te dni, w których nie chce mi się iść biegać, albo nie mam energii. Coś, co będzie mnie wyciągało z domu i co przyczyni się do wzmocnienia gorsetu mięśniowego. I uprawiać ten sport regularnie.
- przeanalizować ponownie swoją dietę tak, żeby słodycze zdarzały się raz w tygodniu, a nie raz dziennie ;) i wrócić do bardzo regularnych godzin posiłków (8, 11, 13, 16, 19 i 21)
- znaleźć sposób na stres. Coraz częściej chodzi mi po głowie, że powinnam odłączyć mail służbowy z telefonu komórkowego. Bo nie umiem nie przeczytać maila, jeśli wiem, że wpadł. I nie umiem na niego nie zareagować, jeśli wiem, że coś trzeba wyjaśnić lub dopowiedzieć. I to mnie stresuje. A przecież nikt nie jest w stanie być na stand-by przez 18 godzin na dobę (przez pozostałe 6 staram się spać i "staram się" jest dobrym sformułowaniem, bo niestety zbyt często budzę się w środku nocy i nie mogę już zasnąć).
- już na początku roku zaplanować urlopy i w ich trakcie odłączyć się całkowicie od wszystkiego, co mnie stresuje (bo wtedy chudnę!).
Czyli tak to: jedzenie, sport i stres. Trzy słowa kluczowe na 2018 rok. Trzy obszary, z których nie jestem zadowolona, i których konsekwencją jest waga, która mi się nie podoba. Bardzo.
Cała reszta jest w porządku.
Aż boję się tego, co właśnie napisałam, żeby jakiegoś licha nie obudzić i nie otworzyć puszki z pandorą. Niech więc ten 2018 rok będzie co najmniej taki fajny jak 2017. O więcej nie proszę. Mam cudowne życie, fantastycznych najbliższych i tych trochę dalszych też, całą masę pomysłów na siebie i wiele, a nawet coraz więcej, możliwości. Za dwa miesiące kończę 40 lat. Niech to będzie początek, a nie koniec.
Już dawno nie czułam się tak dobrze!
Czego i Wam życzę.