Rozpoczynamy nowy
cykl.
"Tajemnice
alkowy" z założenia będą o moich i Radka wyjazdach i o tym, jak fajne są
rozmaite miejsca na świecie. Trochę zapiski z podróży, trochę recenzje z
wyjazdów, trochę o nas, a trochę o nich. Wiadomo, że najlepiej się pisze o
innych, gdy można pisać o sobie ;)
Tymczasem więc
podjęliśmy się przygotować recenzję z dwudniowego pobytu w hotelu Zamku w Rynie. Wrzesień
i październik mnie dość konkretnie wymęczyły, więc weekend na Mazurach okazał
się świetną opcją. Pojechaliśmy.
Droga
Z Warszawy jedzie się
3,5-4 godziny. Nam to zajęło nawet trochę dłużej, bo zatrzymaliśmy się po
drodze na niezdrowy obiad w niezdrowym fastfoodzie, ale i tak wiele byśmy nie
nadgonili, bo auto mam z silnikiem 1,4 i przyspieszeniem żadnym, więc
wyprzedzanie na jednopasmowej drodze to najczęściej zbyt ryzykowna zabawa.
Jazdę sobie umililiśmy transmisją na żywo na facebooku. Jak komu się bardzo
nudzi, to zapraszam do słuchania, ale szczerze ostrzegam, Ameryki w tych rozmowach
nie odkryliśmy: część 1, 2, i 3.
Jak trafić do hotelu
Ryn?
Wiadomo, po gpsie ;) A
tak serio to trochę się zdziwiłam, gdy już dojechaliśmy, bo zamek wprawdzie na
pagórku stoi, ale z tej strony, z której wjeżdżaliśmy do niego jest otynkowany
i z daleka nie odróżnia się nadmiernie. Dopiero drugi rzut oka ukazuje czerwoną
cegłę.
Otoczenie
Ryn jest małą
miejscowością. Na co dzień liczy zaledwie 3000 mieszkańców, kilka sklepów,
szkołę podstawową, kilka knajp i dwa jeziora, pomiędzy którymi rozsiadł się hotel Zamek Ryn. Oraz eko-marinę czynną tylko w sezonie. Na tyle dużo, że spacer
całkiem przyjemny, na tyle mało, że nie da się zgubić.
Zameldowanie w hotelu
Miejsca parkingowe są
(acz uwaga: parking jest płatny). Recepcję łatwo znaleźć, obsługa uprzejma i
kompetentna, pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Dostaliśmy pokój w części
komturskiej (przestronna komnata w wersji junior suite, 25 m2, wyposażenie nieco bardziej
zaawansowane) i nawet nie było tak trudno znaleźć go na trzecim piętrze.
No bo właśnie, pierwsza
super atrakcja: w hotelu Zamek Ryn można się zgubić.
Cztery poziomy, a
miejscami nawet pięć, każde piętro można przejść wokół, każde skrzydło w
totalnie innym stylu, tu i ówdzie zakamarki i niespodziewane zakręty, co jakiś
czas schodki między skrzydłami i wąskie korytarzyki. Z obu stron korytarza
pokoje, więc brak punktów odniesienia, okna co najwyżej na wewnętrzny
dziedziniec, który wygląda podobnie z każdej strony, ciemno i trochę strasznie.
Czyli super!
Historia zamku sięga XIV wieku, ale w ostatnich latach budynek został całkowicie przystosowany do życia hotelowego. Zróżnicowane kolorem i wzorem wykładziny w zależności od skrzydła zamku (chyba jedyny sposób na odnalezienie się w dowolnym
momencie), liczne windy, drogowskazy i napisy, co i rusz krzesła, fotele i
kanapy. Numeracja pokojów w miarę logiczna i po kolei. Co jakiś czas klatki
schodowe, które bardzo pomagają. A w dolnych kondygnacjach restauracja, bar,
winiarnia, basen, spa i sale konferencyjne.
I choć jeszcze w drugiej
połowie XX wieku zamek służył miastu jako lokalizacja urzędu miasta,
przedszkola i biblioteki miejskiej, to na przełomie wieku zyskał prywatnego
właściciela i zaczął się zmieniać. Wyobrażam sobie, że adaptacja wymagała
ogromnej inwestycji i te pieniądze widać w miarę wszędzie.
Ale moment, dopiero co przyjechaliśmy i skończyłam na tym, że pokój udało się znaleźć.
Pokoje:
- Da się wygodnie usiąść
przy biurku i popracować. Niestety zasięg telefonu w pokoju jest słaby, wi-fi
też działało kiepsko, ale po naszym wyjeździe zrealizowano planowaną
modernizację sieci, więc teraz wszystko bangla.
- Wszędzie są wykładziny
i dywany, co dla osoby alergicznej na roztocza jest nieco męczące, nogi wróciły
podrapane, ale nie każdy jest alergikiem, więc inne nogi zapewne będą
zachwycone tym, że miękko pod stopami.
- Niedaleko drzwi
wejściowych są wieszaczki na kurtki i inne bluzy (nawet nie zdajecie sobie
sprawy, jak często takich wieszaczków brakuje).
- Okna się wygodnie
otwierają (również uchylają w górę), co pozwala wywietrzyć lekki zapach starości.
Należy go też zapewne tłumaczyć grubymi murami, ale generalnie zapachy nie są
najmocniejszą stronę hotelu - na naszym piętrze czuć było wentylację z
restauracji, moim zdaniem jakaś kiełbasa, według Radka majeranek, wspólnie doszliśmy
do wniosku, że żurek. Na korytarzach hotelowych niesie się zapach murów.
- Materac jest wygodny,
śpi się świetnie. Niestety łóżka się rozsuwają (dwa pojedyncze), a po zsunięciu
i tak jest spora szpara między dwoma materacami. Śpi się więc świetnie, ale w
pojedynkę ;)
- Ręczniki znakomicie wchłaniają wodę. Szlafroki też dobrze wchłaniają, ale rozmiarami są
niedostosowane do mojego kobiecego L/XL i Radkowego męskiego 2XL. Radek na
basen poszedł w dresiku. Konieczność wymiany szlafroka na większy/mniejszy
zgłaszajcie w recepcji.
- W łazience brakuje
odpowiedniego światła do makijażu i dodatkowej półeczki na zawartość kobiecej
kosmetyczki (a łazienka spora, więc spokojnie by się zmieściło). Siła
strumienia pod prysznicem bardzo dobra (to dla mnie wyjątkowo ważne kryterium).
- Fajną opcją jest to,
że wolno przyjechać z psem lub kotem, a potem można zostawić odpowiednią
zawieszkę na drzwiach, coby pani sprzątająca nie dostała zawału, gdy przyjdzie
wymienić ręczniki. My Filipa nie przywieźliśmy, bo to był wyjazd dla nas, ale
dobrze wiedzieć, że istnieje taka możliwość.
- Na biurku cały zestaw
do kawy, herbaty i butelki z wodą. W minibarze niezbyt drogie towary (piwo tańsze
niż w hotelowym barze przy kręgielni). Telewizor malutki, ale przecież nie
przyjechaliśmy tam, aby oglądać TVP Info i jego paski. Przyjechaliśmy korzystać
z atrakcji.
Co można robić, czyli o
atrakcjach słów parę.
- W sąsiadującym z
zamkiem budyneczku nazywanym zbrojownią (choć pierwotnie była to stajnia) można
pograć w kręgle (trzy wąskie tory dość gęsto ułożone), w piłkarzyki lub w
bilard (przestronna oddzielna sala). Jest też symulator gry w golfa z ogromną
liczbą różnych kijów i opcji. Bawiliśmy się przednio, a mój rekord to prawie 30
uderzeń na jeden dołek. Byłam z siebie bardzo dumna, nawet jeśli Radek twierdził,
że chodzi o to, żeby tych uderzeń było jak najmniej.
- Mogliśmy też zagrać w
ruletkę i blackjacka przy prawdziwych kasynowych stołach z przemiłymi
krupierami. Na szczęście graliśmy na żetony, a nie na pieniądze, bo kasyno –
jak wiadomo - zawsze wygrywa. I co z tego, że dziesięć razy pod rząd wypada
liczba parzysta i czerwona, jedenastym razem też może wypaść, choćby rachunek
prawdopodobieństwa wskazywał coś kompletnie innego.
- Sobotę zaczęłam od
joggingu nad pobliskim jeziorem Ołów. Wokół jeziora jest ścieżka o długości
4250 metrów, w sam raz na dobre rozpoczęcie dnia. W pokoju znalazłam przydatną
mapkę okolicznych tras biegowych. Tej mojej niestety nie było, bo na mapce
najkrótsza opcja miała 6 km, a najdłuższa ponad 20, ale przecież to nie ich wina,
że jeszcze jestem lamerką.
- Można coś zjeść
(restauracja), czegoś się napić (winiarnia) i z kimś potańczyć (klub nocny).
Pan didżej puszczał fajną muzę, ludzie się kiwali, piwo się piło, ale ja
zarządziłam powrót do pokoju, bo byłam martwa od nadmiaru tlenu. Czy Wy też tak
macie, że przez pierwszą dobę po wyjeździe ze smogu czujecie się wymiennie na
haju i bez siły, bo tlen Was wykończył?
- Można dać się
oprowadzić po Zamku. Zwiedzanie trwa godzinę i opowiada trochę o budowie, a
trochę pozwala zrozumieć organizację poszczególnych skrzydeł. I tu moja ogromna
prośba do hotelu: wymyślcie coś lepszego! Zamek jest fantastycznym punktem
wyjścia dla legend, historii i fajnych opowieści. Przeprowadzenie gości przez
kilka pięter i zaproponowanie im "zwiedzania z dreszczykiem", który
sprowadza się do dwukrotnego pojawienia się w oddali ducha i wypuszczenia
dusznego (i drażniącego oczy) dymu dyskotekowego jest być może fajne dla
dzieci, dorośli potrzebują bardziej krwawej opowieści, większej liczby
szczegółów i czegoś, co ich wciągnie. Żywej historii, której mamy przecież pod
dostatkiem. A dym gryzł, serio serio.
- Można też uczestniczyć
w biesiadzie, jeśli akurat jakaś ma miejsce. My trafiliśmy na biesiadę piwną,
impreza w rodzaju Oktober Fest, zorganizowana w ramach sobotniej kolacji na
zamkowym dziedzińcu. Najfajniejsze w tej bawce było to, że mogliśmy wypożyczyć
stroje z epoki (nie, nie niemieckie spodenki i podkolanówki do jodłowania, ale
stroje mniej lub bardziej średniowieczne!) i to nas od razu wprowadziło w
atmosferę zabawy i udawania. Siedzieliśmy przy suto zastawionych stołach,
śpiewaliśmy przyśpiewki o piwie, uczestniczyliśmy w konkursach rodem z
najlepszych wesel i potańcówek, i nikt nie narzekał :)

- Można pomoczyć się w basenie
i skorzystać z sauny (mokrej lub suchej). Basen właściwy jest dość
niewielki, a kącik z biczami i bąbelkami w typie jacuzzi jest jeszcze mniejszy,
za to gości było w ten weekend dość dużo, więc popływać się nie dało. Basen
jest zlokalizowany w dolnej części budynku, ma bardzo ładne sklepienie łukowe i
miłą atmosferę, ale żeby w niej chwilę posiedzieć, warto przyjść poza szczytem,
a także trafić na chwilę, gdy nie będzie dzieci - tego typu sklepienia bardzo
skutecznie i nieraz zaskakująco niosą dźwięk, co zresztą zauważyliśmy także w
sali restauracyjnej.
- Wreszcie można pójść i
odpocząć w cichym i pachnącym spa, dać się wymasować i poczuć się choć przez
chwilę pięknym. Masaż ajurwedyjski był idealnym zakończeniem długiego piątku i
choć była to bardzo uproszczona wersja ajurwedy, to poczułam się zrelaksowana i
pozytywnie naładowana.
Jedzenie
Oferta gastronomiczna
jest bardzo w porządku: śniadania obfite (8:00-11:00), bufet szwedzki z dużym
wyborem. Obiadokolacje bez fajerwerków, ale najeść się da, szczególnie jeśli
ktoś lubi potrawy z mięsem. Dla wegetarian i wegan oferta jest nieco bardziej ograniczona.
Powiedziałabym, że jest to dość typowe menu bufetowe, raczej konserwatywne,
niekoniecznie zgodne z aktualnie modnymi trendami jedzenia fit, ale dające
pewne opcje dla osób poszukujących jedzenia bardziej dietetycznego (standardowe
warzywa gotowane na parze, ryba). Niejedzący mięsa dania wegetariańskie znajdą w
karcie menu.
Kawa niestety niesmaczna
(choć dwa różne ekspresy), za to oferta herbat szeroka i kilka opcji zimnych
napojów.
Dla kogo jest to hotel?
Na pewno polecam go na
wyjazd dla pary. Liczne korytarze, grube mury, przyjemne zakamarki, klimatyczny
basen i wiele różnych atrakcji, z których fajnie jest korzystać we dwoje.
Wprawdzie może być problem, jeśli ktoś lubi zasnąć przytulony, bo materace się
realnie rozsuwają, ale to chyba jedyne zastrzeżenie. No i pod prysznic nie
wejdziecie razem. O możliwości połączenia łóżek dowiedzieliśmy się przy
wymeldowaniu. Dlatego mam dla wszystkich radę – pytajcie o wszystko. Niektórych
rzeczy obsługa mogłaby się domyśleć, jednak w kilku przypadkach będą
potrzebować naszej pomocy. Jak choćby w sprawie łączenia łóżka.
Polecam też dla rodziny
z kilkuletnimi dziećmi i nastolatkami. Dla dzieci jest sporo możliwości
spędzenia czasu (także we wnętrzu w razie kiepskiej pogody), a nastolatki
skutecznie nam zejdą z oczu.
Nie jestem pewna, czy
polecałabym to miejsce na konferencję biznesową (czy też szkolenie). Sale konferencyjne,
które miałam okazję zobaczyć, są urządzone w estetyce sprzed 10 lat, nie mają
okien i są dość duszne, ale przecież nie widziałam wszystkich pomieszczeń. Warto
też pamiętać, że hotel jest ogromny, więc duży zjazd firmowy się spokojnie
pomieści i nie będzie wrażenia tłumu.
Jeśli zaś chodzi o
wyjazd dla grupy znajomych to pewnie trochę zależy, co chcecie razem robić. Jak
jest to pobyt typu sylwester czy też bachanalia, to spoko, bo impreza może być
atrakcją samą w sobie. Jak na wyjazd ad hoc, to ja bym osobiście wybrała
mniejszy ośrodek, żeby łatwiej było się odnaleźć.
Gdybym była
właścicielem:
- popracowałabym nad
urządzeniem wnętrz: dekoracje i wyposażenie mają już kilka lat i wprawdzie
zużycia jeszcze nadmiernie nie widać, ale całości brakuje powiewu świeżości i trochę
spójności. Jest zbyt dużo różnych wzorów, które się ze sobą gryzą. I choć widać,
że hotel był urządzany przez fachowców i precyzyjnie podzielony na strefy, to
do mnie ta estetyka nie przemówiła.
- łazienki urządziłabym
bardziej nowocześnie i z uwzględnieniem potrzeb przeciętnej kobiety, która na
weekend przyjeżdża z trzema kosmetyczkami: brakuje wieszaczków, półeczek,
parapetów i nowoczesnej armatury prysznicowej.
- stworzyłabym bardziej
nowoczesną ofertę zwiedzania zamku dla dorosłych.
- wyeksponowałabym lżejsze
menu skierowane do osób przyzwyczajonych do jedzenia fit.
- odnowiłabym część
rekreacyjną (zbrojownię): pod względem wyposażenia i stanu sprzętów jest
najmniej nowoczesna.
Czemu warto pojechać do
hotelu zamku Ryn:
- ogromna przestrzeń
daje ogromne możliwości w zorganizowaniu sobie atrakcji pod dachem, co w naszym
klimacie może mieć ogromne znaczenie,
- można w krótkim czasie
spróbować wielu atrakcji i przeżyć wakacje w pigułce,
- propozycje pakietów
pobytowych są skrojone z pomysłem,
- zamek jest ślicznie
zlokalizowany między dwoma jeziorami, co daje wiele możliwości spędzania
wolnego czasu poza jego murami,
- obsługa hotelowa jest
bez zarzutu,
- w zamku jest czysto - zarówno w pokojach i w miejscach wspólnych.
Z Rynu wyjechałam
wypoczęta, co mnie całkowicie zaskoczyło biorąc pod uwagę, że spędziliśmy tam
mniej niż 48 godzin. Całkiem efektywne i wyjątkowo przyjemne oderwanie od
rzeczywistości. Możliwość pooddychania innym powietrzem, popatrzenia na inny
widok z okna, połażenia w innych jesiennych liściach i popróbowania naprawdę
różnorodnych atrakcji. Latem mogłabym jeszcze dodatkowo wynająć rowery,
popłynąć łódką, a nawet polecieć motolotnią. Miałabym co robić przez co
najmniej tydzień.
Czy chciałabym tam
wrócić:
oczywiście, że tak!
Notka powstała we współpracy z hotelem Zamek Ryn. Serdecznie dziękujemy panu Łukaszowi Kundziczowi za opiekę przez cały czas pobytu.