Pierwszy filmik spodobał się, i to na tyle, że przeszłam do drugiego etapu konkursu Harleya-Davidsona!!! Ha! Nie mam pojęcia, ile osób zostało wybranych, ale pewnie jakieś kilkaset. Z 10 000. Więc kurde kurde, już i tak jest sukces!
Teraz mam kilka dni na przygotowanie drugiego zadania - 90-sekundowy filmik z jazdy testowej Harleyem i 200-wyrazowy wpis do umieszczenia na blogu. Cel jest ten sam - przekonać ich, że jestem najfajniejsza i że będę dobrą ambasadorką marki w trakcie wyprawy.
Umówiłam się więc z ludźmi z warszawskiego Liberatora na czwartek. Będę jeździć próbnie na motocyklu touringowym, a Adam i Młody będą to nagrywać. Wprawdzie akurat wtedy ma padać deszcz, a niektóre prognozy zapowiadają nawet śnieg, ale przecież nie takie rzeczy się robiło.
Ja nie dam rady? ;)
I teraz siedzę i rozkminiam, co tak naprawdę chciałabym w tym filmiku przekazać i jaką swoją stronę pokazać. Które cechy podkreślić, które pokazać obrazem, które dźwiękiem, a które słowem. Mam w związku z tym ogromną frajdę, bo wymyślanie sposobu przekazu mnie kręci na maksa.
A jak już wymyślę, to potem łatwizna - wystarczy tam pojechać, nagrać, z kilkoma powtórzeniami, przejechać się po tym śniegu albo deszczu (oby słońcu), dodać jakąś narrację, wybrać tło muzyczne, na creative commons, wiadomo, skrócić narrację o połowę (przecież to oczywiste, że powiem za dużo i za długo), pociąć, zsynchronizować, zmontować, dodać efekty, wyrenderować, zupoloadować, a obok tego wymyślić wpis, napisać go, skrócić, sprawdzić, przeczytać ponownie, skreślić połowę, zrobić korektę, dopisać parę słów, skrócić raz jeszcze, przeczytać jeszcze z siedem razy, może dać komuś do obejrzenia na wszelki wypadek i wreszcie wysłać jedno i drugie.
I pójść spać, bo to na pewno będzie się działo w nocy.
I wiecie co, mam banana na twarzy, gdy myślę o tych najbliższych dniach.
Będą intensywne, ale twórcze. Uwielbiam to :)