No i nigdzie nie pojechałam. Wiedziałam, że tak będzie :)
Za to wiosna przybyła. A ja spędziłam znakomity weekend na robieniu tego, co lubię najbardziej. Były więc długie spacery i jazda na rowerze (nareszcie!), było kino, nawet niewielkie knajpowanie mi wyszło. Sklepy też były, za tym nie przepadam, ale trochę nie było wyjścia.
I skończyłam drugi sezon House of Cards. Ponieważ seriale oglądam z założenia w streamingu, to musiałam się zadowolić wersją angielską. Miałam otwarte z boku podpisy angielskie w pliku txt (kumpel przesłał) i korzystałam z nich, gdy coś nie było jasne. Trochę skomplikowane, ale przynajmniej popracowałam nad językiem.
Śledziłam na zmianę serial i kolejne doniesienia z Ukrainy. W pewnej chwili zasnęłam i przyśniła mi się taka mieszanka obu sytuacji, że już nie wiedziałam, w którym kraju Frank Underwood jest wiceprezydentem i kogo zamierzają usunąć ze stanowiska.
Tymczasem zrobiłam sobie w piątek listę kilkunastu spraw do załatwienia (polecam Evernote, to taka aplikacja na wszystkie urządzenia, niezwykle przydatna do list, krótkich notek i nawet zdjęć, darmowa, rzecz jasna). Udało mi się odkreślić 4 punkty (w tym kurtkę motocyklową) i zamierzam jeszcze ze dwa dzisiaj wykonać.
Kiedyś byłam dużo bardziej porządna. Jak miałam jakiś plan, to go po prostu realizowałam. Gdy coś "musiałam" zrobić, to siadałam na dupie i robiłam. W podstawówce w Szwajcarii pisali mi zawsze, że jestem persévérante. Z wiekiem się okrutnie rozleniwiłam. Dałam sobie prawo do biernego oporu. I wyrugowałam słowa "powinnam" i "muszę" ze swojego słownika, zastępując je słowem "chcę", które niestety nieraz zamienia się w "nie chcę". Jak człowiek słucha się bardziej siebie niż norm społecznych, to musi się liczyć z konsekwencjami :)
Niektóre zadania wykonuję więc w ostatniej chwili, inne tygodniami leżą i kwiczą. Nie lubię otwierać rachunków, a jeszcze mniej je płacić, co skutkuje ciekawymi doświadczeniami w postaci chwilowego braku prądu lub też gazu. Nie przepadam za tę swoją cechą, bo ona dość konkretnie utrudnia realizację planów i marzeń też. Dlatego jak już mam nastrój do działania, to zaraz robię checklisty i szybko odkreślam kolejne punkty. Stanowczo lepiej pracuję w stresie i gdy deadline jest za pasem. Wtedy działam jak w zegarku.
A już najlepiej mi wychodzi organizowanie pracy innym :)
A na deser piosenka, która już była, ale której nigdy dość:
Za to wiosna przybyła. A ja spędziłam znakomity weekend na robieniu tego, co lubię najbardziej. Były więc długie spacery i jazda na rowerze (nareszcie!), było kino, nawet niewielkie knajpowanie mi wyszło. Sklepy też były, za tym nie przepadam, ale trochę nie było wyjścia.
I skończyłam drugi sezon House of Cards. Ponieważ seriale oglądam z założenia w streamingu, to musiałam się zadowolić wersją angielską. Miałam otwarte z boku podpisy angielskie w pliku txt (kumpel przesłał) i korzystałam z nich, gdy coś nie było jasne. Trochę skomplikowane, ale przynajmniej popracowałam nad językiem.
Śledziłam na zmianę serial i kolejne doniesienia z Ukrainy. W pewnej chwili zasnęłam i przyśniła mi się taka mieszanka obu sytuacji, że już nie wiedziałam, w którym kraju Frank Underwood jest wiceprezydentem i kogo zamierzają usunąć ze stanowiska.
Tymczasem zrobiłam sobie w piątek listę kilkunastu spraw do załatwienia (polecam Evernote, to taka aplikacja na wszystkie urządzenia, niezwykle przydatna do list, krótkich notek i nawet zdjęć, darmowa, rzecz jasna). Udało mi się odkreślić 4 punkty (w tym kurtkę motocyklową) i zamierzam jeszcze ze dwa dzisiaj wykonać.
Kiedyś byłam dużo bardziej porządna. Jak miałam jakiś plan, to go po prostu realizowałam. Gdy coś "musiałam" zrobić, to siadałam na dupie i robiłam. W podstawówce w Szwajcarii pisali mi zawsze, że jestem persévérante. Z wiekiem się okrutnie rozleniwiłam. Dałam sobie prawo do biernego oporu. I wyrugowałam słowa "powinnam" i "muszę" ze swojego słownika, zastępując je słowem "chcę", które niestety nieraz zamienia się w "nie chcę". Jak człowiek słucha się bardziej siebie niż norm społecznych, to musi się liczyć z konsekwencjami :)
Niektóre zadania wykonuję więc w ostatniej chwili, inne tygodniami leżą i kwiczą. Nie lubię otwierać rachunków, a jeszcze mniej je płacić, co skutkuje ciekawymi doświadczeniami w postaci chwilowego braku prądu lub też gazu. Nie przepadam za tę swoją cechą, bo ona dość konkretnie utrudnia realizację planów i marzeń też. Dlatego jak już mam nastrój do działania, to zaraz robię checklisty i szybko odkreślam kolejne punkty. Stanowczo lepiej pracuję w stresie i gdy deadline jest za pasem. Wtedy działam jak w zegarku.
A już najlepiej mi wychodzi organizowanie pracy innym :)
San Francisco, przełom kwietnia i maja 2013 |
A na deser piosenka, która już była, ale której nigdy dość: